Tak jak obiecałam dziś mam dla Was prawdziwą gratkę. Otóż jeden z naszych tajnych wysłanników wybrał się na koncert zespołu Black Sabbath :) W związku z powyższym mam dla Was recenzję z tej imprezy napisaną przez Michała Kołodziejczyka.
"Koncert legend i
pseudo festiwal – Impact Festival 2014"
Środek tygodnia, środek
Polski i koncerty, które trafiły w sam środek serca
rock’n’rollowej publiczności. Łódzka Atlas Arena wypełniła
się po brzegi fanami rocka z całego kraju. Niestety tak jak można
było przypuszczać, to wydarzenie należałoby
potraktować raczej jako dwa odrębne koncerty legendarnych zespołów grane
dzień po dniu, niż dobrze zorganizowany festiwal muzyczny.
Black Sabbath! Na
ten koncert czekali wszyscy od momentu reaktywacji zespołu i
nagrywania albumu „13”. Po ogłoszeniu trasy koncertowej w
Europie i braku w rozpisce Polski, duża część fanów wybrała się
na widowisko do Pragi. Na całe szczęście Ozzy i spółka zostali
nieco dłużej na starym kontynencie i zdecydowali się przedłużyć
swoją trasę. Padło na Łódź, w sam środek tygodnia. Nie
przeszkodziło to jednak wyprzedać całej hali w 2-3 dni. Kilka
tygodni po ogłoszeniu koncertu Black Sabbath fani dowiedzieli się,
że będą uczestniczyć w Impact Festival, który został
przeniesiony z Warszawy do Łodzi. Ucieszyłem się bardzo ponieważ
po 2 udanych edycjach tego festu, można było się spodziewać
jeszcze kilku dobrych koncertów przed występem głównej gwiazdy.
Niestety tutaj pierwszy zawód. Zespoły, które grały tego samego
dnia nie przyciągnęły pod Atlas Arenę zbyt wielu słuchaczy.
Większość osób przyjechała tylko i wyłącznie na koncert
Sabbathów. I nie ma w tym nic dziwnego, Marek z naszej ekipy z
którym miałem przyjemność być na tym koncercie, skończył pracę
o 16.30 i ścigając się z czasem gnał jak najszybciej (oczywiście
nie przekraczając prędkości: P) do Łodzi. Z zespołów grających
tego dnia miałem okazję widzieć tylko końcówkę występu
Reingwolf i byłem nieco rozczarowany. Po tym występie tłum
na płycie i trybunach wyraźnie zgęstniał. 10 minut przed planowym
początkiem koncertu zza kurtyny rozległ się głos, którego nie
sposób pomylić z żadnym innym. Zawyły syreny, kurtyna opadła i
zabrzmiały pierwsze dźwięki War Pigs. Wiadomo jak wyglądają
początki tak dużych koncertów na płycie – istna walka o życie.
Wspólnej zabawie nie przeszkadzała duchota i ścisk, które na
szczęście z upływem koncertu malały. Każdy kolejny utwór to
osobna historia. Mroczne Into the Void i Black Sabbath połączone z
grafikami wyświetlanymi na scenie i światłami, zrobiły na mnie
bardzo duże wrażenie. Zdarte gardło i obolałe nogi zagwarantowały
takie hity jak N.I.B, Children Of The Grave, Iron Man. Nie zabrakło
też nowości z płyty 13. Ogólnie bardzo dobry set pokazujący
zespół (a w szczególności Ozziego) w jak najlepszej formie.
Wiadomo, że brakowało Sweet Leaf, Sabbath Bloody Sabbath, The
Wizard i innych ale chcąc zmieścić cały dorobek Black Sabbath na
jednym koncercie, panowie musieliby chyba grać z jakieś 5 godzin a
i tak byłoby mało. Sam Ozzy naprawdę dał radę zarówno jeśli
chodzi o kontakt z publiką (słynne Go fuckin crazy!) jak i
śpiewanie, czego się trochę obawiałem. Pierwsze rzędy
tradycyjnie zostały przez niego zlane kilkoma wiadrami wody. Z płyty
nie mogłem dostrzec co dokładnie działo się pod samą sceną,
jednak z relacji znajomego stojącego w pierwszym rzędzie i filmików
z trybun zamieszczonych na Youtube można z całą pewnością
stwierdzić, że było tam istne piekło! Porównując to z zabawą
publiczności na innych koncertach podczas tej trasy, Polska naprawdę
dała czadu. Na uwagę zasługuje również forma pozostałych
członków zespołu. Tony Iommi – mistrz riffów w swoim stylu,
spokojnie przechadzał się po scenie, serwując kolejne wszystkim
dobrze znane dźwięki. Geezer Butler również w swoim
charakterystycznym stylu szarpał basowe struny, aż miło. No i ta
nieśmiertelna solówka do N.I.B! Ten solowy występ przebił jedynie
debiutant i młodzieniaszek w porównaniu z resztą zespołu –
perkusista Tommy Clufetos. Jego solówka po prostu zmiażdżyła
publikę!
Widowisko w Łodzi było
jedyne w swoim rodzaju i z pewnością bardzo długo zostanie w
pamięci tych kilku tysięcy fanów, którzy mieli szczęście być
na koncercie legend rocka. Sam mam świadomość, że takie zespoły
już powoli schodzą ze sceny, dlatego tym ważniejsza była okazja
zobaczenia Sabbathów na żywo. Plotki głoszą, że ostatni koncert
tej trasy w londyńskim Hyde Park ma być również ostatnim w
historii zespołu. Jeśli tak to odeszliby jako niepokonani
mistrzowie i to jest najważniejsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz