środa, 18 czerwca 2014

Impact Festival 2014 - Aerosmith

Rekonwalescencję czas zacząć... Niestety musiałam wczoraj dać się pokroić pewnemu chirurgowi i teraz jestem posiadaczem czterech szwów ... W związku z tym jakże bolesnym i "ciekawym" życiowym doświadczeniem nie było mnie tu wczoraj. Jednak dziś kiedy tylko udało mi się wstać i usiąść przy kompie mam dla Was obiecaną drugą recenzję. Życzę miłego czytania i przypominam, że specjalnie dla czytelników bloga swoje przeżycia z Impact Festival 2014 opisał Michał Kołodziejczyk.
Po tak udanym koncercie Black Sabbath pierwszego dnia myślałem, że najlepsze mam już za sobą. Drugiego dnia na festiwalowej scenie niezaprzeczalną gwiazdą była amerykańska grupa Aerosmith. Gdy ogłoszono ten koncert długo zastanawiałem się czy warto kupić na niego bilety. Odświeżając sobie ich muzykę doszedłem do wniosku, że znam większość ich piosenek. Oj potrzebowałem takiego przypomnienia! Smaczku dodawał fakt, że Aerosmith grają równo 20 lat od swojego pierwszego koncertu w Polsce. W 1994 roku, zespół był w absolutnym topie światowej muzyki. Oglądając tamten koncert https://www.youtube.com/watch?v=fGuiWIQos00 widzimy jak bardzo zmieniła się Warszawa, organizacja koncertów, publiczność. Jedyne co pozostało bez zmian to szalony rock’n’roll w wykonaniu Stevena Taylera, Joe Perrego i spółki. 
Trzymając się jednak kolejności zdarzeń, pod Atlas Arenę tym razem wybrałem się nieco wcześniej. Muzycznym magnesem, który mnie tam przyciągnął był młody brytyjski zespół The Treatment. Słuchając ich wcześniej wiedziałem, że dadzą czadu ale takiej energii jednak się nie spodziewałem. Młodzieńcza pasja, szalony hard rock i wspaniały wokal porwały publikę do wspólnej zabawy. I tutaj przysłowiowy karny ku… dla organizatorów, którzy ustawili tak dobrą kapelę na 16! To spowodowało, że pod sceną było max.100 osób. Jednak kto był ten wie, że warto! No cóż życzę tej kapeli wiele sukcesów ponieważ naprawdę na to zasługują. Mam nadzieję, że będą jednym z tych zespołów, które pociągną dalej całą rock’n’rollową zabawę po odejściu starych gwiazd.
Zimne piwo pomagało wytrzymać lejący się z nieba żar. Jednak również absorbowało sporo czasu, dlatego nie widziałem koncertu The Walking Papers. Z relacji znajomych, który przede wszystkim chcieli zobaczyć legendarnego basistę Guns’n’Roses – Duffa McKagana, piwo było bardziej interesujące niż ich występ. W hali zameldowaliśmy się na koncert Alter Brigde. To bez wątpienia trzeci najbardziej rozpoznawalny zespół grający na tegorocznym festiwalu. Po dobrej zabawie i koszulkach części publiczności (Slash) miałem wrażenie, że dla niektórych fanów to właśnie Alter Brigde był główną gwiazdą wieczoru. Osobiście o ile toleruję wokal Milesa Kennediego w utworach nagranych ze Slashem, twórczość Alter Brigde jakoś kompletnie do mnie nie przemawia. Miałem nadzieję, że ten koncert zmieni moje postrzeganie tego zespołu. Niestety tak nie było. Nie wiem czy to wina średniego nagłośnienia niedostosowanego do charakterystycznego wokalu Milesa czy po prostu nie moje muzyczne klimaty. Trudno! Po tym występie zaczęło się niecierpliwe oczekiwanie… 
Z lekkim opóźnieniem rozpoczęło się wielkie show w iście h’amerykańskim stylu! Samo wyjście Aerosmith na scenę było świetnie wyreżyserowane. Przy dźwiękach hardkorowych murzyńskich rapów, na telebimie śledziliśmy relację zza kulis. Każdy z członków zespołu przywitał się osobiście z publicznością, która w między czasie była również pokazywana na telebimie. Uważnemu oku kamery nie umknęła nawet DODA, która jako czołowa rockowa wokalistka kraju^^ pokazała wszystkim swoje cycki! Po tym zdarzeniu emocje sięgnęły szczytu. Charakterystyczne bębny obwieściły początek tego niezapomnianego koncertu. Lepszego utworu na start niż Eat the Rich, nie ma w dyskografii Aerosmith. Już od pierwszego rzutu okiem na zespół było wiadomo, że będzie to prawdziwe rock’n’rollowe show w starym stylu. Taylor zachwycał swoim kolorowym ubiorem, dzikim tańcem z mikrofonem owiniętym szalami i sprintami po scenicznym wybiegu. Takiej formy w tym wieku tylko pozazdrościć. Zespół nie zwalniał tempa zaserwował publiczności kolejne wielkie hity Love in a Elevator, Cryin, Jaded, Living on the Edge czy Rag Doll. Szkoda tylko, że część publiczność nie dorównała poziomem żywiołowości starszemu panu na wokalu i zamiast żywiołowo reagować na wspaniały występ, skupiła się raczej na nagrywaniu koncertu telefonem lub aparatem. Cóż takie czasy… Ballada znana z filmu Armagedon – I Don’t want to miss a Thing połączyła w miłosnym uniesieniu całą Atlas Arenę. Szaleńczą zabawę zakończyły hity Dude looks like a lady i Walk this way podczas, którego jedna z fanek wyskoczyła na scenę. Niezrażony tym faktem Tayler tańczył z nią do charakterystycznego riffu a później sprzedał jej pięknego buziaka! Pomimo jego wieku (mógłby być jej dziadkiem :P) miałem wrażenie, że nie jedna z dziewczyn chciała być na miejscu tamtej dziewczyny. Miłym lokalnym akcentem było pokazanie na jednym z utworów ulicy symbolu Łodzi ulicy Piotrkowskiej oraz biało czerwonego napisu – Łódź. Steven podczas bisów wspomniał, że wyjaśniła się również sprawa jego pochodzenia… okazało się, że jego dziadek był Polakiem. Bisy to długo wyczekiwana ballada Dream On, która w szczególnie pięknie zabrzmiała i Sweet Emotion.
Ciężko porównywać koncert Aerosmith i Black Sabbath. Mroczny występ Sabbathów obył się bez zbyt dużego wsparcia koncertowej techniki. Surowa scenografia do ciężkiej surowej muzyki. W przypadku Aerosmith ewidentnie postawiono na wielkie show ze wspaniałą sceną, światłami, realizacją video. W połączeniu z całym zespołem, który był w znakomitej formie dało to niezapomniany koncert. A no wąsy i bródka Stevena jak najbardziej na plus! 

Podsumowując Impact Festival poza dwoma wspaniałymi koncertami rockowych legend, nie zaoferował publiczności nic więcej. Szumnie zapowiadane atrakcje okazały się jedną wielką ściemą. Moim zdaniem przeprowadzka festiwalu do Łodzi to ciekawy pomysł, jednak tegoroczna edycja to typowy falstart. Dostrzegam wielki potencjał w tym miejscu. Jeśli w przyszłym roku organizatorzy zadbają o lepsze zespoły (w tym miałem wrażenie, że była to totalna łapanka), opaski (chodzi o możliwość swobodnego wyjścia na miasto, tutaj już władze Łodzi powinny zająć się tym problemem) i dodatkową scenę ( np. na stadionie ŁKSu) wtedy Impact znowu wróci do dobrego festiwalowego poziomu. Zawsze miło będę wspominał koncert Black Sabbath i Aerosmith lecz na pewno nie Impact Festival 2014.

1 komentarz: