piątek, 27 czerwca 2014

Norweski metal w przyjemnym wydaniu

Znów mi się zniknęło na kilka dni, ale w tym czasie spełniłam jedno z moich największych i najbardziej przyziemnych marzeń. Powinnam raczej napisać, że My spełniliśmy, bo oczywiście mąż miał w tym swój i to nie mały udział. Otóż zostaliśmy dumnymi posiadaczami swojego pierwszego wspólnego samochodu :)
Piszę to nie po to żeby się chwalić, tylko wytłumaczyć swoją nieobecność na blogu ;) Mieliśmy dużo spraw do załatwienia przed i po kupnie, więc i czasu było mało. Ale powiem Wam w tajemnicy, że sprzątanie samochodu i dbanie o niego stało się moim nowym hobby :) Nawet nie wiecie jak mnie to relaksuje ... :)
W tak euforycznym nastroju nie pozostaje mi nic innego jak tylko zaprezentować kawał dobrego metalowego grania. Zespół pochodzi z Norwegii a nazywa się WOLVES LIKE US.
I zanim słów kilka o członkach tej grupy, posłuchajmy muzyki, którą tworzą. Zacznijmy od utworu "Three Poisons" pochodzącego z albumu Black Soul Choir:
https://www.youtube.com/watch?v=j0gbXidGSkk&list=PLLtrICHGyxx-d74UHK-jtvyR6ZcJ6hXwx&index=2


W tym kawałku nie da się nie zwrócić uwagi na genialnie pracującą perkusję i współgrające z nią gitary. Świetnie, że perkusista potrafi zagrać tak by momentami nawet przyćmić gitary. No bo kto powiedział, że perkusja ma być zawsze tylko tłem...
Kolejny utwór to kawałek "I Don't Need To Be Forgiven" i mimo iż pochodzi z tego samego krążka co poprzedni to słychać w nim zupełnie inne inspiracje.
https://www.youtube.com/watch?v=71nPzm87oBg


Fajnie jest czasem posłuchać tak odważnej płyty jak Black Soul Choir gdzie metal nie ogranicza się do kontrolowanej naparzanki. Płyta o której mowa w jedenastu odsłonach daje nam możliwość skosztowania wielu smaczków metalowych. Nie chcę się tu rozpisywać nad szczegółami technicznymi, chodzi mi tylko o to, że wrzucając tą płytę w odtwarzacz nie musicie obawiać się nudy :)
Trzecia i ostatnia zarazem moja propozycja muzyczna na dziś to utwór "Lovescared"
https://www.youtube.com/watch?v=OuipkVzHdLY&list=PLLtrICHGyxx-d74UHK-jtvyR6ZcJ6hXwx&index=8


Jestem pewna, że muzyka tych norwegów na długo zostanie w waszej pamięci i odtwarzaczach ;) Życzę miłego słuchania i przyjemnego wieczoru. Ja zmykam na próbę :)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

NOTHING na zakończenie ciężkiego dnia

Skończyło się lenistwo i trzeba było wrócić do pracy :(
Nie żebym nie lubiła swojego miejsca pracy, ale zdecydowanie wolę urlop :)
Poza tym łatwiej by było wdrożyć się w codzienny plan zajęć gdyby nie to cholerne psychiczne zmęczenie po operacyjne. Wiedziałam, że sama operacja zryje mi psyche, ale nie sądziłam, że aż na tak długo ... Tak czy inaczej trzeba stanąć twardo na ziemi i ruszyć do przodu :)
Słyszałam kiedyś że najlepszą pomocą w tego typu problemach jest terapia, więc wybrałam sobie jedną z jej dziedzin - muzykoterapię :)
Moja dzisiejsza propozycja może nie trafić do każdego odbiorcy, ale mnie od pierwszych dźwięków ujęła swą głębią. Odsłuchałam kilka utworów zespołu NOTHING i jednego byłam pewna - ta muzyka ma jakąś "historię". Zajrzałam zatem do cioci Wikipedii i już wiem co kryje się za tą głębią o której już wspominałam.
Jednak zanim Was wtajemniczę w ową historię pozwólcie, że zaprezentuje pierwszy z utworów: kawałek "Guilty Of Everything"
https://www.youtube.com/watch?v=1nVkqyDxros


A teraz posłuchajcie "historii w tle".
Lider zespołu Nothing niejaki Pan Dominic Palermo miał niełatwe życie. Wychowywał się w kiepskiej dzielnicy Filadelfii gdzie nie mając dobrego przykładu z otoczenia wpakował się w duże kłopoty. Za napaść i usiłowanie zabójstwa Dominic został skazany na siedem lat więzienia. Wyszedł po dwóch latach zwolniony za dobre sprawowanie, ale wracać nie było już do kogo. Jeden z jego przyjaciół został zabity, drugi zginął w wypadku, a reszta towarzystwa pakowała się w coraz to nowe problemy z prawem.
Na szczęście Dominic nie chciał już przebywać w tym otoczeniu i postanowił, że to właśnie muzyka będzie dla niego odskocznią od rzeczywistości. Pierwszy projekt, w który się zaangażował to hardcorowy zespół Horror Show. Ten projekt nie przetrwał jednak próby czasu i w 2004 roku zakończył swą działalność.
Lata spędzone w więzieniu były dla Dominica czasem nie tylko przemyśleń ale też wewnętrznej przemiany. Lektury książek między innymi Dostojewskiego były inspiracją do pisania tekstów do zdecydowanie wolniejszego projektu ... i tak właśnie powstał Nothing.
Mnie ujęła ta historia więc w całości wam ją opisałam, dzięki temu łatwiej będzie Wam zrozumieć jak ogromny przekaz niosą z sobą te dźwięki.
Utwór Endlessly - https://www.youtube.com/watch?v=yGc0qvdPnCw


Czasem takie dramatyczne przeżycia budzą w ludziach niesamowitą muzyczną wrażliwość.
Cała płyta Guilty Of Everything genialnie nadaje się do słuchania przez osoby które chcą po prostu się wyłączyć. Stajemy przy przeszklonej szybie i patrzymy na przemijające powoli sekundy, minuty, godziny... a w tle "Get Well"
https://www.youtube.com/watch?v=AsajdazBhKo


Zmykam zrobić pyszną kolacyjkę i kładę się spać; rano znów pobudka o 4:30 ... Spokojnego wieczoru :)

środa, 18 czerwca 2014

Impact Festival 2014 - Aerosmith

Rekonwalescencję czas zacząć... Niestety musiałam wczoraj dać się pokroić pewnemu chirurgowi i teraz jestem posiadaczem czterech szwów ... W związku z tym jakże bolesnym i "ciekawym" życiowym doświadczeniem nie było mnie tu wczoraj. Jednak dziś kiedy tylko udało mi się wstać i usiąść przy kompie mam dla Was obiecaną drugą recenzję. Życzę miłego czytania i przypominam, że specjalnie dla czytelników bloga swoje przeżycia z Impact Festival 2014 opisał Michał Kołodziejczyk.
Po tak udanym koncercie Black Sabbath pierwszego dnia myślałem, że najlepsze mam już za sobą. Drugiego dnia na festiwalowej scenie niezaprzeczalną gwiazdą była amerykańska grupa Aerosmith. Gdy ogłoszono ten koncert długo zastanawiałem się czy warto kupić na niego bilety. Odświeżając sobie ich muzykę doszedłem do wniosku, że znam większość ich piosenek. Oj potrzebowałem takiego przypomnienia! Smaczku dodawał fakt, że Aerosmith grają równo 20 lat od swojego pierwszego koncertu w Polsce. W 1994 roku, zespół był w absolutnym topie światowej muzyki. Oglądając tamten koncert https://www.youtube.com/watch?v=fGuiWIQos00 widzimy jak bardzo zmieniła się Warszawa, organizacja koncertów, publiczność. Jedyne co pozostało bez zmian to szalony rock’n’roll w wykonaniu Stevena Taylera, Joe Perrego i spółki. 
Trzymając się jednak kolejności zdarzeń, pod Atlas Arenę tym razem wybrałem się nieco wcześniej. Muzycznym magnesem, który mnie tam przyciągnął był młody brytyjski zespół The Treatment. Słuchając ich wcześniej wiedziałem, że dadzą czadu ale takiej energii jednak się nie spodziewałem. Młodzieńcza pasja, szalony hard rock i wspaniały wokal porwały publikę do wspólnej zabawy. I tutaj przysłowiowy karny ku… dla organizatorów, którzy ustawili tak dobrą kapelę na 16! To spowodowało, że pod sceną było max.100 osób. Jednak kto był ten wie, że warto! No cóż życzę tej kapeli wiele sukcesów ponieważ naprawdę na to zasługują. Mam nadzieję, że będą jednym z tych zespołów, które pociągną dalej całą rock’n’rollową zabawę po odejściu starych gwiazd.
Zimne piwo pomagało wytrzymać lejący się z nieba żar. Jednak również absorbowało sporo czasu, dlatego nie widziałem koncertu The Walking Papers. Z relacji znajomych, który przede wszystkim chcieli zobaczyć legendarnego basistę Guns’n’Roses – Duffa McKagana, piwo było bardziej interesujące niż ich występ. W hali zameldowaliśmy się na koncert Alter Brigde. To bez wątpienia trzeci najbardziej rozpoznawalny zespół grający na tegorocznym festiwalu. Po dobrej zabawie i koszulkach części publiczności (Slash) miałem wrażenie, że dla niektórych fanów to właśnie Alter Brigde był główną gwiazdą wieczoru. Osobiście o ile toleruję wokal Milesa Kennediego w utworach nagranych ze Slashem, twórczość Alter Brigde jakoś kompletnie do mnie nie przemawia. Miałem nadzieję, że ten koncert zmieni moje postrzeganie tego zespołu. Niestety tak nie było. Nie wiem czy to wina średniego nagłośnienia niedostosowanego do charakterystycznego wokalu Milesa czy po prostu nie moje muzyczne klimaty. Trudno! Po tym występie zaczęło się niecierpliwe oczekiwanie… 
Z lekkim opóźnieniem rozpoczęło się wielkie show w iście h’amerykańskim stylu! Samo wyjście Aerosmith na scenę było świetnie wyreżyserowane. Przy dźwiękach hardkorowych murzyńskich rapów, na telebimie śledziliśmy relację zza kulis. Każdy z członków zespołu przywitał się osobiście z publicznością, która w między czasie była również pokazywana na telebimie. Uważnemu oku kamery nie umknęła nawet DODA, która jako czołowa rockowa wokalistka kraju^^ pokazała wszystkim swoje cycki! Po tym zdarzeniu emocje sięgnęły szczytu. Charakterystyczne bębny obwieściły początek tego niezapomnianego koncertu. Lepszego utworu na start niż Eat the Rich, nie ma w dyskografii Aerosmith. Już od pierwszego rzutu okiem na zespół było wiadomo, że będzie to prawdziwe rock’n’rollowe show w starym stylu. Taylor zachwycał swoim kolorowym ubiorem, dzikim tańcem z mikrofonem owiniętym szalami i sprintami po scenicznym wybiegu. Takiej formy w tym wieku tylko pozazdrościć. Zespół nie zwalniał tempa zaserwował publiczności kolejne wielkie hity Love in a Elevator, Cryin, Jaded, Living on the Edge czy Rag Doll. Szkoda tylko, że część publiczność nie dorównała poziomem żywiołowości starszemu panu na wokalu i zamiast żywiołowo reagować na wspaniały występ, skupiła się raczej na nagrywaniu koncertu telefonem lub aparatem. Cóż takie czasy… Ballada znana z filmu Armagedon – I Don’t want to miss a Thing połączyła w miłosnym uniesieniu całą Atlas Arenę. Szaleńczą zabawę zakończyły hity Dude looks like a lady i Walk this way podczas, którego jedna z fanek wyskoczyła na scenę. Niezrażony tym faktem Tayler tańczył z nią do charakterystycznego riffu a później sprzedał jej pięknego buziaka! Pomimo jego wieku (mógłby być jej dziadkiem :P) miałem wrażenie, że nie jedna z dziewczyn chciała być na miejscu tamtej dziewczyny. Miłym lokalnym akcentem było pokazanie na jednym z utworów ulicy symbolu Łodzi ulicy Piotrkowskiej oraz biało czerwonego napisu – Łódź. Steven podczas bisów wspomniał, że wyjaśniła się również sprawa jego pochodzenia… okazało się, że jego dziadek był Polakiem. Bisy to długo wyczekiwana ballada Dream On, która w szczególnie pięknie zabrzmiała i Sweet Emotion.
Ciężko porównywać koncert Aerosmith i Black Sabbath. Mroczny występ Sabbathów obył się bez zbyt dużego wsparcia koncertowej techniki. Surowa scenografia do ciężkiej surowej muzyki. W przypadku Aerosmith ewidentnie postawiono na wielkie show ze wspaniałą sceną, światłami, realizacją video. W połączeniu z całym zespołem, który był w znakomitej formie dało to niezapomniany koncert. A no wąsy i bródka Stevena jak najbardziej na plus! 

Podsumowując Impact Festival poza dwoma wspaniałymi koncertami rockowych legend, nie zaoferował publiczności nic więcej. Szumnie zapowiadane atrakcje okazały się jedną wielką ściemą. Moim zdaniem przeprowadzka festiwalu do Łodzi to ciekawy pomysł, jednak tegoroczna edycja to typowy falstart. Dostrzegam wielki potencjał w tym miejscu. Jeśli w przyszłym roku organizatorzy zadbają o lepsze zespoły (w tym miałem wrażenie, że była to totalna łapanka), opaski (chodzi o możliwość swobodnego wyjścia na miasto, tutaj już władze Łodzi powinny zająć się tym problemem) i dodatkową scenę ( np. na stadionie ŁKSu) wtedy Impact znowu wróci do dobrego festiwalowego poziomu. Zawsze miło będę wspominał koncert Black Sabbath i Aerosmith lecz na pewno nie Impact Festival 2014.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Impact Festival 2014 - relacja koncertu Black Sabbath

Uff ciężko jest wrócić do rzeczywistości po tak muzycznie genialnym weekendzie. Niestety trzeba się ogarnąć i zabrać do roboty, w końcu dziś poniedziałek, a to zobowiązuje ;)
Tak jak obiecałam dziś mam dla Was prawdziwą gratkę. Otóż jeden z naszych tajnych wysłanników wybrał się na koncert zespołu Black Sabbath :) W związku z powyższym mam dla Was recenzję z tej imprezy napisaną przez Michała Kołodziejczyka.

"Koncert legend i pseudo festiwal – Impact Festival 2014"

Środek tygodnia, środek Polski i koncerty, które trafiły w sam środek serca rock’n’rollowej publiczności. Łódzka Atlas Arena wypełniła się po brzegi fanami rocka z całego kraju. Niestety tak jak można było przypuszczać, to wydarzenie należałoby potraktować raczej jako dwa odrębne koncerty legendarnych zespołów grane dzień po dniu, niż dobrze zorganizowany festiwal muzyczny.
 
Black Sabbath! Na ten koncert czekali wszyscy od momentu reaktywacji zespołu i nagrywania albumu „13”. Po ogłoszeniu trasy koncertowej w Europie i braku w rozpisce Polski, duża część fanów wybrała się na widowisko do Pragi. Na całe szczęście Ozzy i spółka zostali nieco dłużej na starym kontynencie i zdecydowali się przedłużyć swoją trasę. Padło na Łódź, w sam środek tygodnia. Nie przeszkodziło to jednak wyprzedać całej hali w 2-3 dni. Kilka tygodni po ogłoszeniu koncertu Black Sabbath fani dowiedzieli się, że będą uczestniczyć w Impact Festival, który został przeniesiony z Warszawy do Łodzi. Ucieszyłem się bardzo ponieważ po 2 udanych edycjach tego festu, można było się spodziewać jeszcze kilku dobrych koncertów przed występem głównej gwiazdy. Niestety tutaj pierwszy zawód. Zespoły, które grały tego samego dnia nie przyciągnęły pod Atlas Arenę zbyt wielu słuchaczy. Większość osób przyjechała tylko i wyłącznie na koncert Sabbathów. I nie ma w tym nic dziwnego, Marek z naszej ekipy z którym miałem przyjemność być na tym koncercie, skończył pracę o 16.30 i ścigając się z czasem gnał jak najszybciej (oczywiście nie przekraczając prędkości: P) do Łodzi. Z zespołów grających tego dnia miałem okazję widzieć tylko końcówkę występu Reingwolf i byłem nieco rozczarowany. Po tym występie tłum na płycie i trybunach wyraźnie zgęstniał. 10 minut przed planowym początkiem koncertu zza kurtyny rozległ się głos, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Zawyły syreny, kurtyna opadła i zabrzmiały pierwsze dźwięki War Pigs. Wiadomo jak wyglądają początki tak dużych koncertów na płycie – istna walka o życie. Wspólnej zabawie nie przeszkadzała duchota i ścisk, które na szczęście z upływem koncertu malały. Każdy kolejny utwór to osobna historia. Mroczne Into the Void i Black Sabbath połączone z grafikami wyświetlanymi na scenie i światłami, zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie. Zdarte gardło i obolałe nogi zagwarantowały takie hity jak N.I.B, Children Of The Grave, Iron Man. Nie zabrakło też nowości z płyty 13. Ogólnie bardzo dobry set pokazujący zespół (a w szczególności Ozziego) w jak najlepszej formie. Wiadomo, że brakowało Sweet Leaf, Sabbath Bloody Sabbath, The Wizard i innych ale chcąc zmieścić cały dorobek Black Sabbath na jednym koncercie, panowie musieliby chyba grać z jakieś 5 godzin a i tak byłoby mało. Sam Ozzy naprawdę dał radę zarówno jeśli chodzi o kontakt z publiką (słynne Go fuckin crazy!) jak i śpiewanie, czego się trochę obawiałem. Pierwsze rzędy tradycyjnie zostały przez niego zlane kilkoma wiadrami wody. Z płyty nie mogłem dostrzec co dokładnie działo się pod samą sceną, jednak z relacji znajomego stojącego w pierwszym rzędzie i filmików z trybun zamieszczonych na Youtube można z całą pewnością stwierdzić, że było tam istne piekło! Porównując to z zabawą publiczności na innych koncertach podczas tej trasy, Polska naprawdę dała czadu. Na uwagę zasługuje również forma pozostałych członków zespołu. Tony Iommi – mistrz riffów w swoim stylu, spokojnie przechadzał się po scenie, serwując kolejne wszystkim dobrze znane dźwięki. Geezer Butler również w swoim charakterystycznym stylu szarpał basowe struny, aż miło. No i ta nieśmiertelna solówka do N.I.B! Ten solowy występ przebił jedynie debiutant i młodzieniaszek w porównaniu z resztą zespołu – perkusista Tommy Clufetos. Jego solówka po prostu zmiażdżyła publikę!
 
Widowisko w Łodzi było jedyne w swoim rodzaju i z pewnością bardzo długo zostanie w pamięci tych kilku tysięcy fanów, którzy mieli szczęście być na koncercie legend rocka. Sam mam świadomość, że takie zespoły już powoli schodzą ze sceny, dlatego tym ważniejsza była okazja zobaczenia Sabbathów na żywo. Plotki głoszą, że ostatni koncert tej trasy w londyńskim Hyde Park ma być również ostatnim w historii zespołu. Jeśli tak to odeszliby jako niepokonani mistrzowie i to jest najważniejsze!


niedziela, 15 czerwca 2014

Drugi dzień Debiutów From Poland

Piąta odsłona Debiutów From Poland dobiegła końca więc czas na ogłoszenie wyników. Ale zanim jeszcze przedstawię Wam ostateczną listę zwycięzców pozwólcie, że poświęcę zdań kilka każdemu z wczorajszych wykonawców.
Na wstępie napiszę tylko,że drugi dzień debiutów był zdecydowanie mocniejszy od pierwszego. Było hard rockowo, metalowo, thrash metalowo czyli ogólnie rzecz ujmując było mrocznie :) Czyli jak dla mnie genialnie :)
Otwarcie imprezy zapewnili chłopaki z zespołu HatriX z Bartkiem "Gackiem" Bernackim za bębnami. Nie dało się ukryć, że jedyną dojrzałą i obytą ze sceną osobą jest właśnie perkusista. Widać było, że stres dosłownie zjada tych młodych chłopaków, ale dzięki wsparciu swojego bębniarza udało im się opanować emocje i w rezultacie ściągnąć pod scenę sporo ludzi. Wszyscy członkowie jury stwierdzili jednogłośnie, że ta debiutująca kapela bardzo dobrze rokuje na przyszłość. Jedyna rzecz nad którą zespół powinien popracować to kontakt z publicznością. Nie może być sytuacji, że słuchacze nie rozumieją dlaczego zespół nie gra. To jest rola frontmana by był łącznikiem między sceną a publiką. Tak czy inaczej proponuję przyglądać się temu zespołowi bo jestem pewna, że jeszcze o nich usłyszymy.
Kolejna ekipa, która pojawiła się na scenie już przed swoim występem zapisała się w naszej pamięci zdecydowanie najdłuższą próbą akustyczną w historii wszystkich debiutów. Jednym słowem zespół Offender długo kazał na siebie czekać. Na scenie pojawia się thrash metalowe trio i nie wiem co więcej o nich napisać. Ciężko było oceniać ich występ, a przynajmniej jego wizualną część, bo cały widok sceny zasłaniali stojący na niej kumple zespołu. Niestety Offender grał tylko dla swoich znajomych, równie dobrze mogliśmy wyjść i członkowie zespołu by tego nie zauważyli. Jeśli chodzi o muzykę to technicznie byli trochę lepsi od swoich poprzedników, ale miało się wrażenie, że grają cały czas to samo. Nie było żadnej różnorodności ani w stylizacji, ani nawet w prędkości granej muzyki.
Jako trzeci na scenie drugiego dnia debiutów zaprezentował się zespół Public Run i zagrał nam Lady Pank. To była ciekawa odmiana po dwóch bardzo mocnych występach poprzedników. Plus dla chłopaków za to że nie odtwarzali coverów a próbowali dodać do każdego utworu jakiś autorski motyw. Bardzo dużo pracy przed tym zespołem, zwłaszcza jeśli chodzi o wokalne zdolności. Warto natomiast zwrócić uwagę na perkusistę, który robił co mógł, żeby wszystko grało rytmicznie.
Czwarta odsłona to zespół na który ja osobiście czekałam najbardziej; na scenie pojawia się Fabryka Kości. Znam się z chłopakami osobiście, ale już dawno nie byłam na ich koncercie, więc ciekawa byłam jak wypadną tym razem. Bałam się trochę, że po tak długiej i pewnie męczącej trasie koncertowej jaką mieli za sobą będą chcieli po prostu wejść, zagrać i wyjść. Ale oni chyba nigdy nie zawodzą swoich fanów. To był zdecydowanie najlepszy ich koncert na którym byłam. Genialny wręcz kontakt zespołu z publiką i to nie tylko frontmana ale i wszystkich gitarzystów, którzy co jakiś czas podchodzili bliżej publiczności. Wokal Remka jak zwykle po prostu przeszywał swą głębią. Do tego solówki gitarowe które wywoływały ciarki na plecach i genialnie pracująca sekcja rytmiczna. Fabryka Kości mogłaby grać jako gwiazda wieczoru a nie uczestnik konkursu. Brawo Panowie :)
Kolejna debiutancka ekipa to zespół Diagnoza. Technicznie po prostu zajebisty zespół. Tam wszystko się zgadza, partie solowe i rytmiczne po prostu nawzajem się przenikają i genialnie uzupełniają. Ale coś nie pozwalało mi cieszyć się tym występem, chodzi o wokal. Nie mogłam się do niego przekonać, ale do teraz nie jestem pewna, czy była to wina wokalisty czy nagłośnienia. Nie zrozumiałam nawet jednego słowa z tekstu śpiewanego przez wokal, chociaż wsłuchiwałam się jak mogłam. To niestety miało duży wpływ na odbiór ich koncertu, choć tak jak wspomniałam wielkie ukłony w ich stronę za genialny wykon.
Zespołem kończącym całą imprezę była Gantzna. Było głośno, mocno, ale o dziwo bardzo przyjemnie się tego słuchało. Nagłośnienie znów dało ciała i ciężko usłyszeć o czym śpiewa wokal, ale jest zdecydowanie lepiej niż u poprzedników. Chłopaki ze sceny przyznają, że jest to ich prawdziwy debiut i trochę stres ich zjada. Jednak ja zwracam uwagę na genialne zmiany tempa które pojawiają się w ich secie. Zwolnienia które wprowadzili do swoich utworów dawkowały napięcie i różnicowały klimat. Plus za odwagę - jak na debiut to chłopaki odwalili kawał dobrej roboty - polecam.

To tyle z wieści frontowych, zostało mi tylko przedstawić Wam wyniki ogłoszone w sumie dziś nad ranem przez mega zmęczone jury.
Przypomnę tylko, że w tym roku ocenialiśmy wszystkich uczestników imprezy nie dzieląc ich na gatunki czy dni występu.
Miejsce 3 - Kari
Miejsce 2 - Fabryka Kości
Miejsce 1 - Funkabra

Wyróżnienie specjalne dla zespołu Gantza
W imieniu całego jury bardzo dziękuję wszystkim uczestnikom Piątej już odsłony Debiutów From Poland i gratulujemy wszystkim zwycięzcom.
Natomiast ze swojej strony dziękuję wszystkim za świetną zabawę a pozostałym członkom jury za ciekawą wymianę zdań :)
Zapraszam Was również do zajrzenia na bloga już jutro, bo szykujemy prawdziwą gratkę dla miłośników zespołu Black Sabbath ;)

sobota, 14 czerwca 2014

Pierwszy dzień Debiutów From Poland

Zastanawiałam się długo nad wstępem, no bo jak by Was tu wprowadzić w klimat wczorajszej imprezy...
Może spróbuje zacząć od tego, że muzycznie poziom całej imprezy bardzo się podniósł (z wyjątkiem jednej kapeli, ale o tym później). Dobrze widzieć jak młodzi ludzie realizują swoją muzyczną pasję z tak dużym zapałem i entuzjazmem.
Tak jak Wam wczoraj obiecałam za chwilę przeczytacie relację z pierwszego dnia piątej już odsłony Debiutów From Poland, ale nie sugerujcie się moimi opiniami. To co za chwilę przeczytacie to tylko moje osobiste odczucia i nie mają nic wspólnego z wynikami, które zostaną ogłoszone dopiero po odsłuchaniu dzisiejszych wykonawców.
A jeśli jesteśmy przy temacie jury to pozwólcie, że od tego zacznę. W tym roku zaszczyt zasiadania w jury przypadł:
Anita Grobelak - przewodnicząca jury, związana z Teatrem From Poland, promotorka muzyki i szeroko pojętej kultury w naszym mieście
Joanna Niedźwiecka - związana niegdyś z Klubem "Zero"
Kordian Nowicki - producent muzyczny, realizator nagrań, muzyk, gitarzysta na co dzień współpracujący między innymi z zespołem Habakuk
Ewa Malinowska - no cóż tu pisać o samej sobie, po prostu kocham muzykę i lubię o niej pisać. Gram również na basie i mam przyjemność uczyć się od najlepszych :)
Maciej Malinowski - muzyk, gitarzysta, twórca i realizator nagrań. Muzyka to jego pasja, a krąg ludzi których tą pasją zaraża wciąż się powiększa.
Robert Mikołajczyk - perkusista zespołu Biały Szum, pasjonat częstochowskich koncertów, zwłaszcza tych odbywających się w Teatrze From Poland
Atłas - raper związany na stałe z hip hopowym składem Nie Ma Lekko
Zbyszek Milka - fotograf, miłośnik dobrej muzyki
Znamy już osoby odpowiedzialne za wyniki debiutów, a teraz poznajmy uczestników pierwszego dnia V Debiutów From Poland. Dodam tylko, że całą imprezę poprowadził dobrze znany w środowisku hip hopowym Mikser, który oprócz konferansjerki swoimi rymami umilał nam czas między występami poszczególnych zespołów.
Jako pierwsi na scenie zaprezentowali się chłopaki ze składu Inni Squad, którzy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli. Fakt, że jeszcze bardzo wiele pracy przed nimi, ale ode mnie duży plus za mądre, przemyślane teksty bez tony przekleństw. Dodatkowy ich atut to rewelacyjny kontakt z publicznością. Natomiast zdecydowanie więcej uwagi powinni poświęcić swoim podkładom.
Drugi na scenie zaprezentował się rymujący solista Kari, który jest dowodem na to, że można samemu stanąć na scenie i kupić całą publiczność. Nie dało się nie zauważyć specyficznej barwy głosu tego młodego człowieka, ale w ogólnym obrazie przestawało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Chłopak miał dobre teksty poparte konkretnymi rymami - brawo.
Trzecia odsłona sceniczna to skład o nazwie Ucrew. Trzech młodych chłopaków, którym zdecydowanie brakuje jeszcze obycia ze sceną. Dużo ciężkiej pracy przed nimi jeśli chcą rzeczywiście iść drogą hip hopu. Na zakończenie swojego setu zaprosili na scenę gości; rymujących znajomych. Pomysł może i dobry, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ogólnie wielki chaos okraszony niepotrzebnymi zupełnie przekleństwami.
Na tym zakończyła się hip hopowa odsłona, a przyszedł czas na mocniejsze uderzenia z szeroko pojętego rockowego podwórka.
Kiedy zobaczyłam kolejnych wykonawców pomyślałam - zapowiada się niezła jazda. Chłopaki ubrani byli delikatnie rzecz ujmując dziwnie, kolorowe stroje, śmieszne okulary, wełniane czapki - totalny odlot :)
Funkabra to zespół grający muzykę rockową z elementami funku i rapu. Jeśli chodzi o sekcję rytmiczną to oni wymiatają  na maksa. Dodatkowy atut to pozytywnie szurnięty wokalista, który oprócz dość czystego śpiewu potrafi też nieźle rymować. Duży plus dla nich za pomysł na siebie i kupienie publiczności. Wszyscy ruszyli w końcu tyłki i dobrze bawili się pod sceną.
Czas na piątą ekipę, a tu mamy ludzi których mieliśmy już okazję usłyszeć na ostatnich debiutach - zespół Ojszczane Mury. Pamiętam, że rok temu mieliśmy dla tych chłopaków kilka konkretnych rad i ciekawa byłam czy wzięli je sobie do serca. No niestety zespół nie zaprezentował się z dobrej strony. Praktycznie od początku wokalista raczył nas praktycznie samymi przekleństwami. A co do całego zespołu to żeby ich nie urazić napiszę tak - posłuchajcie sobie chłopaki dobrych polskich kapel punkowych i porównajcie ze swoją "twórczością". Wyciągnijcie w końcu wnioski z dobrych rad doświadczonych muzyków, bo naprawdę nie jest dobrze.
Kolejnym zespołem, który pojawił się na scenie był Eternal Spiritis, który również słyszeliśmy rok temu. Z zaciekawieniem przystąpiłam do obserwacji progresu tej ekipy, zwłaszcza że mamy z sobą coś wspólnego ;) No i tu pozytywne zaskoczenie, zespół dodał do swojego składu dwóch nowych muzyków, grających na puzonie i trąbce czym niesamowicie wzbogacili swe brzmienie. Czasem tylko na scenę wdzierał się chaos, ale spowodowany jest on naprawdę dużą ilością muzyków grających w Eternal Spiritis. Nie mogę jednak zrozumieć ostatniej prezentacji zespołu. Utwór zupełnie z innej beczki, na wokalu z chłopakiem który gra na przeszkadzajkach. Jak dla mnie to zupełnie niepotrzebna wstawka, ale pewnie ma swoich zwolenników.
Na zakończenie imprezy sceną zawładnęli "prawdziwi mężczyźni" zespół Eskalacja. Było głośno, ciężko i mrocznie - czyli tak jak lubię :) Na scenie oczywiście nie mogło zabraknąć "obcych" czyli charakterystycznych statywów na mikrofony przypominających chude potworki z innego świata ;) Jak dla mnie zespół zagrał bardzo dobrze zarówno pod względem technicznym jak i oceniając ogólny przekaz płynący ze sceny. Teksty śpiewane po polsku z mądrym przekazem.
No i tak to wyglądało wczoraj, a co czeka nas dziś? Zespoły Hatrix, Offender, Public Run, Fabryka Kości, Diagnoza, Gantzna. Jak na razie nie ma wyraźnego faworyta więc jak to śpiewała kiedyś Anita Lipnicka - wszystko się może zdarzyć :)
Zapraszam Was dziś do TFP na drugi dzień imprezy V Debiuty From Poland. A już jutro na blogu ogłoszenie wyników i streszczenie z dzisiejszych koncertów.

piątek, 13 czerwca 2014

Trochę lat siedemdziesiątych na początek weekendu

Wczorajszy dzień rzeczywiście obfitował w wiele niespodzianek, ale największą dosłownie włożę na siebie dziś wieczór. Nie będę się zagłębiała w szczegóły napiszę tylko że jest czarna ;) reszta to moja słodka tajemnica :)
Jak już wspomniałam wieczorem nadarzy się okazja do świetnej zabawy okraszonej mam nadzieję dobrą muzyką. A to wszystko za sprawą kolejnej już odsłony Debiutów from Poland.
Na scenie posłuchać będziemy mogli nie tylko rockowych oraz metalowych wykonawców, ale również panów hip-hopowców :)
Specjalnie dla Was postaram się przeniknąć nie zauważona w środowisko debiutujących zespołów i dowiedzieć się jakiś pikantnych szczegółów z ich muzycznego życia. Jako że debiuty trwają dwa dni, to zarówno jutrzejszy jak i niedzielny wpis w całości poświęcę temu wydarzeniu.
Oczywiście wszystkich, którzy nie mają jeszcze żadnych planów na weekend serdecznie zapraszam do Teatru From Poland, gdzie na żywo wystąpią m.in. Inni Squad, Eskalacja, Fabryka Kości, czy Eternal Spiritis.
Natomiast ja na dzisiejsze popołudnie mam dla Was muzykę, która idealnie rozkręci niejedną imprezę, a mnie osobiście posłuży jako tło przygotowań do imprezy :)
Zespół pochodzi z Minneapolis w Minesocie a muzykę którą prezentują można wrzucić do worka z napisem szeroko pojęty rock. Nazywają się The Lone Crows, a ich twórczość brzmi dokładnie tak:
https://www.youtube.com/watch?v=M9GPA-ANyek


Był to utwór "Can't Go Home Again" pochodzący z ich debiutanckiej płyty. Nie da się ukryć wpływu lat 70 tych na twórczość zespołu, ale właśnie dlatego zwróciłam na nich uwagę. Taka muzyka niesamowicie relaksuje, a dodatkowo przenosi w czasy kiedy nasi rodzice naprawdę potrafili się nieźle zabawić ;)
Kolejna moja propozycja tej grupy to utwór "Lone crows". Zwróćcie uwagę na genialnie pracujące gitatary we wstępie.
https://www.youtube.com/watch?v=znJKB4d81c8


Słucham tego utworu i oczami wyobraźni już widzę moją mamę wirującą na parkiecie jakiejś dyskoteki :) Klimat nieziemski :)
Cała płyta "Lone crows" jest niesamowicie luźna i nie mam tu nic złego na myśli. Panowie po prostu miksują hardrock, blues z rockiem lat 70 tych co w połączeniu daje właśnie taki relaksacyjno luźny styl. No i tylko żałować, że ten zespół nie jest zbyt popularny w naszym kraju. Ale kto wie, może pocztą pantoflową rozpuścimy wieści, że tacy Panowie dają radę :)
Niestety kochani moi muszę Was już opuścić, bo czas szykować się na imprezę.
Zostawiam Was oczywiście z muzycznym akcentem zespołu The Lone Crows tym razem pochodzący z drugiej płyty utwór "The Dragon". Życzę miłego weekendu :)
https://www.youtube.com/watch?v=kd_c4x6Xzbs





czwartek, 12 czerwca 2014

Mocniej ale z wyczuciem

Słoneczko dało nam dziś trochę od siebie odpocząć, więc wzięłam się za małe porządki. Jednak jak przystało na urlopowe dni ogarnęło mnie totalne lenistwo i postanowiłam zrobić tylko to co konieczne ;)
Na wieczór mamy z mężem plany spacerowo niespodziankowe, bo dziś rocznica naszego ślubu, więc szybki wpis i zmykam zrobić się na bóstwo :) :) :) :)
To tyle w ramach wstępu z życia wziętego ;) a teraz czas na muzykę.
Na dziś przygotowałam dla Was ucztę z gatunku melodic death metal i to prosto z Finlandii. Zespół nazywa się Before The Dawn a działa od 1999 roku początkowo jako solowy projekt Tuomasa Saukonnena.
Ale zanim coś więcej o samym składzie pozwólcie że wrzucę kawałek od którego zaczęła się moja przygoda z tym składem; utwór "Phoenix Rising"
https://www.youtube.com/watch?v=xpAS9pioQz8


Czytając biografię zespołu natrafimy na moment dość trudny dla założyciela Tuomasa Saukonnena. W bardzo krótkim czasie z zespołu odeszli basista i perkusista. Pewnie większość zespołów nie przetrwała by takiej straty, na szczęście Before The Dawn nie poddali się. Tuomas wraz z gitarzystą Juho Räihä postawili wszystko na jedną kartę i w stosunkowo krótkim czasie udało im się skompletować nowy skład. Panowie wzięli się w garść i nagrali dziesięć nowych utworów wydanych na krążku Rise Of The Phoenix. Sam Tuomas tak opisuje ten moment: "Zmiany, które nastąpiły w zespole przysporzyły mi frustracji, ale zarazem później przywróciły 110 procent oddania i zaangażowania. Dzięki odzyskanej energii mogliśmy nagrać naszą najmocniejszą, najszybszą, najcięższą i bez wątpienia najbardziej epicką płytę".
Kolejny utwór który proponuję to "Pitch - Black Universe"
https://www.youtube.com/watch?v=uYfZa1gaWZw


Jak ja lubię takie klimaty - mocno, mrocznie, a jednoczenie z zachowaniem miejsca na melodyjne wstawki. Słuchając muzyki zespołu Before The Dawn można zupełnie się zresetować. Nie ma natomiast mowy o żadnej monotonii czy nudzie, jak to czasami bywa słuchając dłużej melodyjnego metalu.
Na zakończenie proponuję utwór z albumu wydanego w 2007 roku, na którym usłyszycie śpiewającego wówczas w zespole basistę Larsa Eikinda. Kawałek nazywa się "Deadsong"
https://www.youtube.com/watch?v=cpR_UPYanAc



Zmykam już na obiecany spacer z niespodziankami w tle :)
Życzę miłego wieczoru :)

środa, 11 czerwca 2014

Czasem trzeba posłuchać drugi raz ...

"Nic, co za­pom­niałem, nie jest war­te zapamiętania." - rzekł John Maxwell Coetzee i chyba z tego samego założenia wyszedł mój lekarz ;) Zapomniał o umówionym terminie operacji i muszę czekać jeszcze tydzień. Tym sposobem mój urlop w całości upłynie pod znakiem stresu i bezsensownego czekania, a później rekonwalescencji. Ale tak czy inaczej nie zamierzam do końca marnować tego wolnego czasu dlatego rano znów przyjęłam kolejną dawkę słonecznych endorfinek :)
Nabrałam mocy, więc zaprezentuje Wam kolejny muzyczny fenomen. Człowieka któremu poświęcę dzisiejszy wpis  nie trzeba chyba przedstawiać, bo od dawna obserwować można go na polskiej scenie muzycznej. Dotychczas jego głos usłyszeć mogliśmy kupując płyty zespołu Myslovitz, teraz przyszedł czas na odsłonę solową. Artur Rojek, bo o nim mowa, wydał właśnie swoją pierwszą solową płytę pod tytułem "Składam się z ciągłych powtórzeń".
Zawsze teksty Rojka trafiały mi prosto w serducho, były pełne przekazu i głębokiej treści. Ale kiedy odsłuchałam solową płytę Artura to musiałam szczękę zbierać z podłogi. Płyta po prostu genialnie alternatywna. I zanim podam Wam na to kilka przykładów posłuchajcie pierwszej muzycznej odsłony tej płyty; utwór "Syreny"
https://www.youtube.com/watch?v=Zcf9Wu3sy3s


Po odsłuchaniu tego kawałka od razu uśmiech zagościł na mojej twarzy. To jest właśnie twórczość która koi moje nerwy. Mądry, zdolny człowiek, który wie co chce przekazać i nie boi się ryzykować. Po spędzeniu ponad 20 lat z zespołem Myslovitz Artur nie pozwala się zaszufladkować i dobrze. Nagrał płytę osobistą, refleksyjną choć nie autobiograficzną, a najlepszym przykładem na "wolność" muzyki Rojka jest utwór "Beksa". 
https://www.youtube.com/watch?v=AYOis02tujI


No i właśnie ten utwór wywołał największe poruszenie wśród fanów oraz ogólnej publiki. Przyznaje bez bicia, że nawet ja nie wiedziałam co myśleć o takiej odsłonie twórczości Rojka. Pomyślałam nawet że chyba jednak nie tędy droga, że może po odejściu z Myslovitz Artur nie może znaleźć własnej drogi. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy systematycznie zaczęły się pojawiać kolejne utwory z solowego albumu. Teraz mogę tylko przeprosić Artura za niewiarę w jego możliwości twórcze, a Wam zaprezentować kolejną odsłonę tego albumu; "Kot i Pelikan"
https://www.youtube.com/watch?v=gmdJLpDDrfU


Mam nadzieję, że przekonałam Was do tej płyty, bo czasem trzeba wejrzeć głębiej by dostrzec oczywiste rzeczy :)
Bawcie się dobrze w ten kolejny prawie już letni wieczór ... ja zmykam na zakupy i do garów ;)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Organek Głupi ... zaskakujące brzmienie

Witam w urlopikowym czasie :)
Świeci słoneczko, mamy 30 stopni na plusie, więc od rana wylegiwałam się i "karmiłam" endorfinami. W efekcie mam teraz ślicznie opaloną skórę i mega pozytywny nastrój :)
Inspiracją do dzisiejszego wpisu był obejrzany przeze mnie ostatnio odcinek Kuby Wojewódzkiego, w którym wystąpił zespół Organek. Zaciekawiona nietypowymi dźwiękami, które do mnie dotarły postanowiłam bliżej przyjrzeć się temu projektowi.
Okazuje się, że nietypowa nazwa zespołu jest nazwiskiem założyciela Tomasza Organka. Fani mogą kojarzyć go z zespołu SOFA, którego jest jednym z założycieli. Tomek Organek ruszając za ciosem udanej kariery zespołu SOFA postanowił zająć się solową karierą i tak powstał krążek "Głupi".
Jak donosi jeden z recenzentów tej płyty wokalista i gitarzysta Tomasz Organek "wymarzył sobie nagrać płytę jednoznacznie rockową, podszytą bluesem i pachnącą garażem. Zadanie wykonał bardzo dobrze."
Posłuchajmy zatem co wyszło temu zdolnemu muzykowi. Na pierwszy ogień wrzucam utwór "Nie lubię"
https://www.youtube.com/watch?v=IJsP0Uu1yTM


I co powiecie na takie niecodzienne rockowe brzmienie? Znów mam wrażenie że czas zatrzymał się gdzieś w szalonych latach 70 tych. Do tego te sarkastyczne teksty... po prostu uwielbiam taki przekaz podprogowy.
Niektórzy zarzucają Organkowi niezdecydowanie stylowe, a jak dla mnie w każdej ze swoich odsłon Tomek idealnie się odnajduje, a cała płyta po prostu pełna jest niespodzianek. Zresztą posłuchajcie kolejnej propozycji: "Kate Moss"
https://www.youtube.com/watch?v=6hYBpaiTVdk


No i kłania nam się rockowo bluesowa odsłona Organka w czystej postaci. W dobie kiedy wszyscy mogą nagrać sobie płytę jeśli tylko mają pieniądze, a wszystko da się "wyczyścić" w programach komputerowych muzyka Organka robi ogromne wrażenie.
Pozostaje nam tylko się cieszyć, że są muzycy którym chce się tworzyć tak dobrą i stylową muzykę.
Na zakończenie proponuję tytułowy utwór z płyty "Głupi" wykonany na przedpremierowym koncercie w siedzibie Good Time Radio.
https://www.youtube.com/watch?v=1e7qmyOJUo8


Nie ma to jak dobra zabawa; znów mamy przykład na to że muzyka jest po to by wyrażać emocje, niekonieczne te negatywne.
Zostawiam Was z tą naprawdę dobrą muzyką i zmykam na małe zakupy. Jutro czeka mnie ciężki dzień, muszę pozwolić lekarzowi trochę się pokroić, ale postaram się szybko do Was wrócić z nową porcją jak najbardziej pozytywnych dźwięków.

piątek, 6 czerwca 2014

Takiej muzy nie można przeoczyć

Wróciłam właśnie z zakupów z koszyczkiem pełnym słodziutkich truskawek :) :) :)
Jak ja uwielbiam owoce; zwłaszcza truskawki i borówki; kojarzą się ze słońcem i błogim nic nie robieniem :) Chyba nadmiar słonecznych promieni mnie rozleniwia, albo nadchodzący urlop tak na mnie działa. Jeszcze tylko dwa dni w pracy i wolne :) :) :)
I w tym jakże radosnym nastroju przejdźmy do muzycznej propozycji na dziś.
Jednak zanim zaprezentuje Wam moje "wykopalisko" od razu zaznaczę, że jeśli przetrwacie do końca wpisu to na deser będę miała dla Was niezłego newsa. Warto przeczytać wpis do końca ;)
Z Kalifornii, a dokładnie z Costa Mesa pochodzi zespół Of Mice & Men grający muzykę metalcore.
Nazwa zespołu została zaczerpnięta z powieści Johna Steinbecka o tym samym tytule. Już premierowy utwór w ciągu dwóch miesięcy od publikacji zanotował milion odsłuchań na portalu Myspace.
No to zobaczmy i posłuchajmy czym tak zachwycili słuchaczy; utwór pochodzący z debiutanckiego krążka "Second and Sebring"
https://www.youtube.com/watch?v=qSeiG6qMhaI


Od razu rzuciła mi się w uszy genialnie pracująca perkusja, brawo sekcja rytmiczna :)
Za niecały miesiąc bo już 3 lipca zespół Of Mice & Man wystąpi na jedynym w Polsce koncercie, który odbędzie się w Poznańskim Klubie Pod Minogą. Panowie odwiedzą nasz kraj w ramach promocji swojego trzeciego już krążka "Restoring Force". Krążek ten jest dużo dojrzalszy od poprzednich propozycji zespołu, przez co ma ogromne szanse na osiągnięcie jeszcze większego sukcesu.
Na potwierdzenie moich słów odsłuchajcie utworu, który szczególnie przypadł mi do gustu. Utwór nazywa się "Would You Still Be There"
https://www.youtube.com/watch?v=IW6TxK5HNNg


No musicie przyznać, że ten utwór jest genialny, a jak musi brzmieć grany na żywo ... aż zaczynam zazdrościć wszystkim którzy będą na ich koncercie. Odsłuchałam ten kawałek na słuchawkach i aż mam ciarki na plecach :)
Chyba będę musiała odłożyć trochę kasy na najnowszą płytę "Of Mice & Man", bo naprawdę warto.
A teraz news, o którym wspomniałam Wam na wstępie.
Otóż mój ulubiony zespół Linkin Park rozpieszcza swoich fanów i udostępnił kolejną odsłonę najnowszej płyty. Tym razem mamy okazję obejrzeć kolejny tekstowy teledysk do utworu "Rebellion" w którym gościnnie udzielił się gitarzysta System Of a Down Daron Malakian.
https://www.youtube.com/watch?v=OCy5461BtTg


Jak ich można nie słuchać? Z każdą odsłoną są coraz lepsi; najlepsi - jak dla mnie oczywiście ;)
Dobrze moi drodzy, na dziś to tyle z mojej strony. Zmykam zrobić pyszny obiadek, a potem spać bo o 4:30 pobudka i marsz do pracy.
Miłego wieczoru :)

czwartek, 5 czerwca 2014

W pięknych okolicznościach przyrody

Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak piękny widok ukazał się moim oczom dziś nad ranem. Okazuje się, że praca na nocne zmiany ma swoje uroki. Byłam świadkiem tak pięknego wschodu słońca, że ciężko było mi uwierzyć że to Częstochowa a nie jakieś górskie okolice. Cały klimat zaczął się po 3 nad ranem kiedy to zaczęły budzić się ptaki, a niebo nabierało coraz to jaśniejszych barw. Jakąś godzinkę później nad moją głową zobaczyłam wielobarwny przemieszczający się wolno obraz.
Nie jestem Wam tego w stanie opisać słowami, ale uwierzcie mi że warto czasem się zapatrzeć w przyrodę, bo może dotychczas omijało Nas coś tak fantastycznego.
Niestety piękne słońce, które pojawiło się rano teraz ukryło się za grubą warstwą chmur z których pada deszcz. Więc znów nie pozostaje nam nic innego jak ratować się muzyką, a na to akurat mam wpływ :) (bo na pogodę niestety nie ).
 W pracy skazana jestem na słuchanie radia; nie powiem jakiego, ale powiedzmy że szału nie ma :)
Ale jeden z utworów które usłyszałam dziś w nocy przykuł moją uwagę i jak tylko miałam możliwość skorzystania z komputera postanowiłam go odnaleźć.
Wiem, że większość z Was zdziwi to co zaraz usłyszycie, ale nie wyłączajcie zanim nie usłyszycie do końca ;) troszkę zaufania poproszę :)
Koleś który to wykonuje nazywa się Milky Chance, a utwór który usłyszałam nosi tytuł "Stolen Dance"
https://www.youtube.com/watch?v=iX-QaNzd-0Y


Musicie przyznać, że ten chłopak ma w głosie coś niezwykłego, co przykuwa uwagę. Niby prosty utwór grany na kilku akordach, ale ma głębię, bo nie od dziś wiadomo, że w prostocie siła :)
Milky Chance to niemiecki duet grający muzykę folk rockową. 31 maja wydali swój debiutancki krążek "Sadnecessary". Wszystkie proponowane przez duet utwory są z gatunku lekkie i przyjemne dzięki czemu ma się ochotę na więcej.
Kolejna moja propozycja tego duetu to utwór "Down by the River" ; posłuchajcie tego nadrzecznego songa ;)
https://www.youtube.com/watch?v=qlGQoxzdwP4


Nie wiem jak u Was ale u mnie chmury się rozeszły i mamy przebłyski słońca, wprawdzie już zachodzącego, ale lepsze to niż deszcz :)
Mam nadzieję, że nastroiłam Was pozytywnie tymi dźwiękami i że miałam choć mały wpływ na poprawę pogody ;)
Ja zmykam na kolejną nocną zmianę do pracy, a Wam życzę spokojnego i miłego wieczoru :)

środa, 4 czerwca 2014

Dźwięki tworzone z pasją

Nie ma to jak poranny spacerek zakończony wizytą w bibliotece. Dwie nowe pozycje książkowe na pewno umilą urlopowe chwile. Ale zanim urlop czekają mnie jeszcze cztery dni pracy, więc skupmy się na muzyce.
Dziś chciałam się znów trochę po przechwalać i zaproponować Wam twórczość mojego męża Macieja Malinowskiego.
Zaprezentuję Wam kilka utworów, które znajdą się na debiutanckim krążku.
Zacznijmy może od utworu, który jest chyba najbardziej osobistą odsłoną. Pozwólcie, że zacytuję co o kawałku "Autumn Leaves" napisał sam autor na swoim oficjalnym fanpage: "Siedziałem na podłodze przy ścianie i nie wiedziałem co robić, dużo rozmyślałem. To był chyba najgorszy okres w moim życiu, boleśnie przekonałem się iż nie mogę ufać nikomu... zwłaszcza najbliższym. Musiałem uciekać z mojego mieszkania, nie miałem żadnej nadziei na normalne "jutro". Ludzie są bezwzględni. Miałem dosyć wszystkiego, brakowało mi sił do życia. Znalazłem się w tych czterech ścianach w ciasnym pomieszczeniu gdzie nie było miejsca na nic więcej poza łóżkiem, stolikiem i lodówką. Wziąłem w dłonie gitarę i zacząłem po prostu coś tam grać. Nagrałem to. Nagrałem dwie solówki: pierwsza na cleanie, druga z przesterem. To było jakieś cztery lata temu. Wczoraj do sieci wpuściłem Autumn Leaves - instrumentalny kawałek w którym pozmieniałem praktycznie wszystko jeżeli chodzi o porównanie go z pierwowzorem krążącym gdzieś w otchłani internetu. Solówki, nie za bardzo doskonałe, średnio nagrane zdecydowałem się zostawić bo one właśnie mówią. Bardzo wiele mówią i są dla mnie niezwykle ważne. Dzisiaj bym pewnie je nagrał inaczej ale przestałyby mówić o tym co jest w tymże właśnie kawałku najważniejsze."
Po takiej zapowiedzi pozostaje nam tylko wcisnąć przycisk play; zapraszam do odsłuchania utworu "Autumn Leaves" 
http://www.reverbnation.com/play_now/20974102?utm_campaign=a_public_songs&utm_medium=facebook&utm_source=page_object_news_item 

Na uwagę zasługuje fakt, że w większości utworów oprócz świetnych gitarowych riffów usłyszeć można również trzy zestawy perkusyjne; dwa zestawy etniczne i jeden normalny. Każdy z dźwięków pojawiających się w utworach Maćka nie jest przypadkowy. Wręcz przeciwnie, wszystko zostało dopracowane do granic możliwości, wiem coś o tym bo mieszkam z tym Panem i wiem ile pracy wkłada w tworzenie muzyki. 
Kolejna moja propozycja to utwór "Paranoid" do którego obrazy stworzył Dariusz Kardas a wokalnie udzieliła się Ewelina Karlińska, uczennica Maćka.
https://www.youtube.com/watch?v=2-HJFuF1iUg


Na zakończenie mam dla Was propozycję totalnej mieszanki gatunkowej. Utwór powstał z udziałem zaprzyjaźnionego składu hip-hopowego Nie Ma Lekko. Kawałek "La Chupacabra" jest przykładem na to, że w muzyce nie powinny istnieć żadne podziały. Posłuchajcie zresztą sami; mocne gitary i hip hopowe rymy Ałasa i Iwana:
https://www.youtube.com/watch?v=7QfnHkGZwuE

Tak właśnie brzmi muzyka tworzona z pasji połączonej z ciężką pracą. Na przykładzie mojego męża pamiętajcie o tym że marzenia się spełniają. Trzeba tylko obrać sobie cel i dążyć do niego wszystkimi możliwymi środkami, byle nie po trupach :)
Jeśli chcecie śledzić na bieżąco postępy w pracy Maćka Malinowskiego to zapraszam na jego oficjalny fanpage https://www.facebook.com/MaciejMalinowskilFanPage

Tymczasem zmykam odpocząć bo przede mną dwie nocki w pracy :)

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Przywilej młodości - zero kompleksów ;)

Jakiś smętny ten dzisiejszy dzień i nie wiem czy to z powodu zmęczenia po nocy w pracy czy przez tą pogodę. Niby mamy czerwiec, a pogoda jak w listopadzie; brr zimno i ponuro.
Ale jak się domyślacie najlepsza na taką pogodę jest dobra rockowa nuta. Jakiś czas temu pisałam Wam o fenomenie młodego polskiego gitarzysty Igora Gwadery który razem z "Titusem" muzykują w zespole Anti Tank Nun. Dziś chciałabym pozostać przy temacie Igora ale przy okazji innego projektu. Zespół nazywa się White Appice Mendoza Iggy czyli w skrócie WAMI. W tym międzynarodowym projekcie oprócz gitarzysty Igora Gwadery udział biorą basista Marco Mendoza, perkusista Vinny Appice oraz wokalista Doogie White.
Niedawno projekt ten wydał swoją płytę pod tytułem Kill The King, a ciekawostką jest fakt, że producentami tego krążka są Bracia Cugowscy i Jarek Chilkiewicz. Ponadto Wojtek Cugowski stworzył większość tekstów.
Po takiej ilości informacji "technicznych" czas na prezentację głosową :) Zacznijmy od singla "Guardian Of Your Heart" w którym wokalnie udzielił się Piotr Cugowski.
https://www.youtube.com/watch?v=jdwjuYqhlq4


Nie można nie zwrócić uwagi na coraz śmielsze poczynania gitarowe Iggiego który bez żadnych kompleksów sięgnął po ostre heavy metalowe riffy. To chyba przywilej młodego wieku Igora dzięki czemu jego solówki niejednokrotnie brzmią jak genialne improwizacje. 
Zresztą posłuchajcie kolejnej propozycji, zdecydowanie mocniejszej. Utwór pod tytułem "Wild Woman" https://www.youtube.com/watch?v=VDgJocsYuh4


Po tym utworze już nie ma cienia wątpliwości, że mamy do czynienia ze śmietanką rockowo metalową. Wokal i te krwiste gitary żywcem wyjęte z lat 80 tych - dla mnie bajka :)
Mimo że Igor jest zdecydowanie najmniej doświadczonym członkiem załogi WAMI to niejeden recenzent płyty "Kill The King" pokusił się o stwierdzenie, że krążek ten powstał wyłącznie po to żeby promować tego młodego gitarzystę nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim poza granicami naszego kraju.
Tak czy inaczej myślę, że płyta warta jest odsłuchania, choćby po to żeby zobaczyć jak upór i determinacja doprowadzają do spełnienia marzeń.
Zmykam odpocząć a Wam życzę spokojnego wieczoru i miłych muzycznych doznań.

niedziela, 1 czerwca 2014

"Orla" dla wszystkich miłośników bluesowo rockowych brzmień

Mam wrażenie, że ktoś robi mi na złość i kiedy mam wolny dzień to czas przyspiesza na maksa. I właśnie tak minął wczorajszy dzień; jedyny wolny od tygodnia.
Jako, że i tak moje narzekanie nic nie zmieni, a na noc znów trzeba pójść do pracy to pozwólcie, że zaprezentuje Wam muzykę mojego dzieciństwa :)
Dosłownie pamiętam jak w moim rodzinnym domu muzyka tego zespołu rozbrzmiewała w niejedno popołudnie :)
A dziś po dziesięciu latach od ostatniej płyty na rynku pojawia się płyta "Orla" zespołu Kasa Chorych. A jak Kasa Chorych to wiadomo, że będzie blues rockowo.
Kiedy usłyszałam, że na rynku pojawiła się nowa płyta Kasy Chorych miałam obawy, że to będą jakieś odgrzewane kotlety z których ewentualnie mój tata mógłby się ucieszyć. Jakże miłe było moje zaskoczenie kiedy odsłuchałam tą płytę. Zanim jeszcze wrzucę wam kilka propozycji z tej płyty od razu powiem, że polecam tą płytę wszystkim młodym słuchaczom, którzy chcą odsłuchać naprawdę dobrej muzyki.
Warto zwrócić uwagę na to że w ekipie Kasy Chorych są naprawdę znakomici muzycy a mimo to nikt nie próbuje się wychylać przed szereg. Cała płyta wyróżnia się kompozycjami i spójnymi aranżacjami.
Na pierwszy ogień polecimy z kawałkiem "O człowieku" z gościnnym udziałem Sebastiana Riedla.
https://www.youtube.com/watch?v=Hl6emjKBZ1k


To się nazywa prawdziwy rockowo bluesowy klimat, który nigdy nie przeminie.
Czytając jedną z recenzji tej płyty natrafiłam na taki fragment: "Kasa Chorych stanęła przed wielkim wyzwaniem. Płyta "Orla" jest już nagrana, teraz trzeba przekonać Polskę, że legenda blues rocka i twórcy najstarszego festiwalu bluesowego w Polsce, Jesieni z Bluesem, potrafią zagrać na świetnym poziomie i wciąż piszą same przeboje".
No cóż, nie da się ukryć, że w czasie Biberomani i innych nie do końca zrozumiałych przeze mnie "muzycznych nurtów" dzisiejszych czasów ciężko może być chłopakom trafić do większego grona odbiorców. Ale między innymi dlatego zdecydowałam się napisać o tej płycie. Może pocztą pantoflową więcej osób dowie się o tym krążku i go odsłucha, bo o tym że warto już nie muszę Was przekonywać. Zresztą moje słowa to jedno, a muzyka z tej płyty mówi sama za siebie, posłuchajcie kolejnej propozycji, utwór "Biały Blues" z oficjalnym teledyskiem.
https://www.youtube.com/watch?v=S94cyQqZkU0


Na zakończenie wpisu zacytuję słowa zespołu: "ten album jest świadectwem na przywiązanie Kasy Chorych do konwencji bluesowej, a zarazem dowód na to, że w ramach swej ulubionej formuły poszukują konsekwentnie nowych środków artystycznego wyrazu".
Trzymam kciuki za powodzenie tego krążka i polecam go gorąco.
Tymczasem zmykam odpocząć, bo wieczorem znów praca :)
Miłej niedzieli.