piątek, 14 marca 2014

Wywiad z zespołem Turbo - część II

Zgodnie z zapowiedziom, dziś druga część wywiadu z zespołem Turbo.
Przypominam, że rozmowę przeprowadził mój redakcyjny kolega Kebab.
M.K.: Spróbujmy porównać promocję Waszych dwóch płyt "Strażnik Światła" i "Piąty Żywioł". 
Bogusz Rutkiewicz: Promocja jest dokładnie taka sama, natomiast ta płyta się trochę bardziej broni, ponieważ ona jest inna od strażnika i jest prostsza. "Strażnik Światła" jest takim dużym artystycznie osiągnięciem, natomiast ta płyta jest bardziej w cudzyszłowiu przebojowa. Więc mimo takiej samej nędznej reklamy płyty "Piąty Żywioł", ona odniosła większy sukces. Ja osobiście jak miałbym wybierać już po zakończeniu działalności zespołu, to na dzisiaj naszym największym osiągnięciem jest właśnie "Strażnik Światła", nie "Kawaleria Szatana", nie "Dorosłe Dzieci" tylko właśnie "Strażnik Światła". To jest nasze, jako muzyków, artystów największe osiągniecie i zawsze będę tej płyty bronił chyba, że zrobimy coś jeszcze bardziej wartościowego, ale było by ciężko. 
Wojciech Hoffman: Nie, nie było by ciężko tylko ...
W.H. i B.R. (jednocześnie): Czy jest sens.
M.K.:  W takim razie "Strażnik Światła" to największe osiągnięcie zespołu "Turbo"?
B.R.: Największym naszym osiągnięciem jest to, że ty tu dzisiaj z nami siedzisz; że rozmawiamy. Bo w tym momencie przychodzi trzecie pokolenie fanów.
W.H.: Ostatnio jak graliśmy to mnóstwo ludzi młodych przychodziło z winylami. Dziewczyna, która akurat była przy wywiadzie, popłakała się, obcałowała mnie i opowiedziała, że tata jej pokazał "Turbo" i jak mu powiedziała, że gramy to on do niej; "Idź oczywiście, zobacz na żywo".

Na nasze koncerty w 90% przychodzą właśnie takie dzieciaki, co podtrzymuje nas przy życiu, dodają nam młodości i wigoru. Nasi rówieśnicy nie chodzą koncerty bo to już są stare wapna, tak samo jak my, wolą posiedzieć przed telewizorem. A my mimo upływu czasu nadal gramy i to jest nasze największe osiągnięcie.
M.K.: A czy "Turbo" zdarzają/zdarzały się takie koncerty gdzie coś poszło nie tak, organizator nawalił z plakatami i na wasz koncert przychodzi zaledwie garstka osób?
B.R.:
My się generalnie nigdy nie nastawiamy, na to ile będzie osób, ponieważ my już ten rynek znamy na tyle, że wiemy, że można się wszystkiego spodziewać. Czasami rozmawiamy tam dwa dni, przed koncertem, z jakimś organizatorem który coś stęka, że kiepsko ze sprzedażą biletów, może byśmy zmienili warunki, a my przyjeżdżamy i się okazuję, że jest trzysta osób. Tak więc bardziej są w drugą stronę niespodzianki. My już naprawdę taką sinusoidę mieliśmy jeżeli chodzi o karierę. Byliśmy na dnie i na szczycie, jesteśmy zahartowani i oczekiwań zbyt wielkich nie mamy.
W.H.: Nigdy nie byliśmy na samym szczycie więc nie było z czego spadać.
B.R.: Natomiast mieliśmy takie czasy, swoje 5 minut gdzie grywało się trochę tłumnych koncertów, ale były też okresy gdzie i po pół roku nie graliśmy; nie było gdzie, nie było chętnych. Najważniejsze, żeby kapela to przeczekała, żeby zdawać sobie sprawę, że to minie. Przez to też dużo kapel się rozpada bo nie potrafią tego przeczekać. 
M.K.: Jakieś dwa lata temu, graliście tu u nas koncert charytatywny dla Igora Sikory, pod hasłem Heavy Sound Solution. Często zdarza wam się grać koncerty charytatywne ?
B.R.:
Widzieliśmy się niedawno z rodzicami Igora. Mówili, że Igorek już chodzi samodzielnie. A co do Twojego pytania to niestety nie możemy sobie pozwolić na zbyt wiele takich charytatywnych koncertów, bo zwyczajnie nas na nie nie stać.
W.H.: Jest dużo ludzi którzy by chcieli, żebyśmy jeździli na takie koncerty, no ale my musimy z czegoś żyć.
B.R.: Ja odbieram korespondencję zespołową i uwierz mi, że w tygodniu jest przynajmniej pięć próśb o takie koncerty. No i ja już niestety nauczyłem się mieć twardą skórę, że tak powiem i z zimną krwią odmawiać. Na początku było mi strasznie ciężko, czułem wyrzuty sumienia. No, ale niestety takie jest życie, nie możemy wszystkim dogodzić, bo nie stać nas na to.
M.K.: Chyba każdy artysta zanim sam zajął się muzyką miał swego idola na którym chciał się wzorować. Czy Turbo miało taki pierwowzór, dzięki któremu zaczęła się Wasza przygoda z muzyką?
B.R.:
Wiesz co, jak ja zacząłem grać to nie miałem żadnego idola, bo zacząłem grać zupełnie przez przypadek. 
Nigdy nie marzyłem o tym, żeby grać ... ale to temat na dłuższą rozmowę rozmowę, a czas nas goni ;) 
Prawda jest taka, że założyliśmy zespół żeby w internacie, gdzie mieszkaliśmy móc robić próby na salce, która jest w skrzydle niedaleko pokoju dziewczyn (śmiech). Było nas pięciu: dwóch robiło hałas, a trzech w tym czasie siedziało u dziewczyn :). Później przyszedł taki moment gdzie dyrektor powiedział: "no panowie dzień kobiet się zbliża". I trzeba było szybko zacząć robić jakiś repertuar. Tak się moje granie zaczęło. Idoli nie miałem, natomiast zawsze podobał mi się "Deep Purple", muzyka typu hardrock jako młodemu chłopakowi, ciężki rock typu "Black Sabbath", Zeppelini mniej, "Pink Floyd. Miałem ulubione kapele, natomiast idoli jako instrumentalistów nie miałem.
W.H.:
Ja miałem, jestem 10 lat starszy od Bogusza więc jakby dorastałem w epoce Beatles'ów, "Rolling Stones" no i przede wszystkim "Czerwonych Gitar", bo to było polskie, śpiewane dla nas, do ówczesnych dzieciaków. Krzysiek Klenczon był takim pierwszym rockman'em. Potem jak przyszła właśnie ta era hardrocka, czyli początek lat 70-tych to tak jak Bogusz też mówił "Deep Purple" to jest absolutny numer jeden na świecie i Ritchie Blackmore to jest... . Klenczon, Deep Purple i Blackmoor nawet gdyby byli, albo nawet i są jacyś lepsi od nich, to dla mnie nie ma to żadnego znaczenia bo dla mnie oni są na samej górze i zawsze tam będą. Tak więc to są moi najwięksi, absolutnie najwięksi idole. 
M.K.: Czyli można z czystym sumieniem powiedzieć, że to wszystko zaczęło się dzięki "Czerwonym Gitarom".
W.H.:
Oczywiście, jak najbardziej, nie wstydzę się tego. Nawet teraz robię taki projekt "Klenczon Projekt" w którym będziemy grać piosenki Klenczona w aranżacjach beatlesowsko-hendrixsowskich. Bo Krzysiek Klenczon pod koniec lat 60-tych usłyszał Hendrixa, a ponieważ byl rockman'em z krwi i kości to w tamtym kierunku chciał iść. Chciał grać inną muzykę, już nie takie sialalalki tylko wiesz takie dopie*dolenie. Ale to już jest inna historia.
M.K: W takim razie nie pozostało mi nic innego jak życzyć wam udanego koncertu i podziękować bardzo za wywiad.
 
W.H.: Dzięki.
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz