sobota, 6 grudnia 2014

Recenzja z koncertu Gogol Bordello

Po kilkudniowej przerwie wracam do Was z niespodzianką.
Otóż nasz redakcyjny kolega Michał Kołodziejczyk wybrał się ostatnio na koncert zespołu Gogol Bordello. A co przeżył i zobaczył opisał specjalnie dla Was :)

   Decyzja, aby jechać na koncert Gogol Bordello zapadła tak naprawdę kilka lat temu, w momencie kiedy usłyszałem ich po raz pierwszy. Mało jest takich zespołów, które z każdym nowo poznanym utworem zabierają słuchacza w kolejną, niezwykle kolorową i energetyczną muzyczną przygodę. Ta żywiołowość, mieszanie tak wielu wpływów muzycznych i cała historia, która stoi za tym zespołem urzekły mnie od początku. Wiedziałem, że na ich koncertach muszą dziać się niesamowite rzeczy ale lata mijały, a mi zawsze COŚ stało na drodze, aby zawitać na ich show. Koniec! Miarka się przebrała. Kraków, 2 grudnia 2014 roku, Klub Rotunda. To były moje muzyczne mikołajki, gwiazdka, urodziny, sylwester i co tylko jeszcze chcecie!
Tym razem zespół odwiedził nasz kraj w ramach Crack the Case Tour. Szybka grudniowa wyprawa z Nowego Jorku do Europy miała przystanki tylko w czterech krajach (Polska, Niemcy, Wielka Brytania i Irlandia). Nasza publiczność mogła liczyć na aż trzy wieczory szalonej zabawy w Gdańsku, Krakowie i Warszawie. Koncert w Krakowie, na którym miałem przyjemność być od początku wzbudzał największe zainteresowanie fanów. Biletów zabrakło na kilka dni przed występem. Po zablokowaniu oficjalnej sprzedaży, na każdym portalu społecznościowym kwitł czarny rynek handlu wejściówkami co jeszcze bardziej podgrzewało atmosferę przed koncertem. Niestety nie każdy kto planował wziąć udział w tym wydarzeniu miał taką okazję. Spotkało to też moich znajomych, z którymi planowałem wybrać się na ten koncert. Na szczęście po raz kolejny zadziałała magia internetu. Szybki wpis na stronie wydarzenia pomógł w odnalezieniu kilku sierot, które również szukały fajnej ekipy na dobrego „bifora” przed czekającą nas muzyczną ucztą. Serdecznie ich pozdrawiam! Lekcja na dziś! To, że nie masz z kim iść na koncert to nie powód, aby go sobie odpuszczać!
Klub Rotunda znany mi dotychczas z „pięknej klimatyzowanej sali” tak zachwalanej przez Piotra Bałtroczyka podczas telewizyjnych kabaretów, swoje organizacyjne zadania spełnił bardzo dobrze. Na koncercie bawiło się ok. 1000 osób ale nie odczułem, żeby ludzi było o wiele za dużo. Fakt było tłoczno ale tego należało się spodziewać po wyprzedanym koncercie. Warto zwrócić uwagę na międzynarodową publikę, którą Gogol Bordello przyciągnęło do Rotundy. Podczas oczekiwania na wyjście gwiazd wieczoru, w gwarnym tłumie, można było dosłyszeć angielski, rosyjski, ukraiński, francuski, hiszpański. Całe to międzynarodowe towarzystwo zostało porządnie rozgrzane przez zespół Mariachi El Bronx, zaproszony na gościnne występy podczas wszystkich grudniowych występów Gogoli. Po sprawdzeniu twórczości kalifornijskich Mariachi przed koncertem obawiałem się, że mogą nie dać rady rozruszać publiczności nastawionej na bardziej żywiołowe granie. Jednak po raz kolejny sprawdziła się stara muzyczna prawda, że niektóre zespoły potrafią całkowicie zmienić swoje oblicze podczas występów na żywo. Mariachi El Bronx swoim występem stworzyli miłą atmosferę i zostali bardzo ciepło przyjęci przez krakowską publiczność. Podsumowując ich występ użyje zwrotu zasłyszanego od znajomych: „takie miłe plumkanie”.
Po meksykańskiej przystawce nadszedł czas na danie główne. Nieco opóźnione ale tym bardziej wyczekiwane wyjście muzyków na scenę umilała rockowa muzyka zza naszej wschodniej granicy. Pierwszym utworem zaserwowanym przez kolorowy tabor Gogol Bordello było „We Rise Again” z ich ostatniej płyty „Pura Vida Conspiracy” na której został mocno oparty repertuar całego koncertu. W całym klubie rozpętało się istne szaleństwo. Tak żywo reagującej publiczności nie widziałem już dawno. Kolejne hity „Not a Crime” i „Wonderlust King” jeszcze bardziej podkręcały atmosferę. Na szczęście Eugene Hutz wraz ze spółką dobrali repertuar tak, aby dać krótkie momenty wytchnienia od żywiołowej zabawy pod sceną. Nowa aranżacja piosenki „Last one goes the hope” była jedną z nielicznych okazji do złapania oddechu. Podczas wykonywania tego kawałka słychać było lekkie wpływy muzyki elektronicznej, którą również zajmuje się Eugene, grając na różnego rodzaju imprezach jako DJ. Widać, że jego przeznaczeniem jest scena. Ekspresja, śpiew, dziki taniec z gitarą i butelką wina pasują do niego idealnie. Pisk, który zrodził się wśród damskiej części publiki, po zdjęciu przez niego przepoconej koszulki zdaje się tylko to potwierdzać. Praktycznie każdy z członków Gogol Bordello porywał swoją charyzmą. Pedro Erazo, z pochodzenia Kolumbijczyk rozkręcił publiczność przed świetnym numerem „Immigraniada”. Pojawienie się na scenie Elizabeth Sun zawsze zwiastowało jakaś spektakularną akcję. Paradowie z wielkim bębnem, o który została rozbita jedna z butelek wina czy taniec nad publiką z talerzami tym razem porywał męską część publiczności. Sergey Ryabtsev grający na skrzypcach oraz potężny czarnoskóry basista, rodem z Etiopi Thomas Gobena również podkręcali nieustającą zabawę. Trochę w cieniu ale dobrze wykonujący swoje zadania akordeonista, gitarzysta i perkusista dopełnili skład zespołu. Dobra zabawa pod sceną nie ustawała. W pierwszej części koncertu można było usłyszeć m.in. takie hity jak „Pala Tute”, „My Copmanjera”, „Start Wearing Purple”, „Break the Spell”, „Ultimate” i wiele innych świetnych numerów.
Jedynym słabym momentem koncertu była wizyta na scenie samozwańczego „Króla Pogo”. W pewnym momencie Eugene przysiadł na podeście tuż przy publiczności. Sam nie wiem co do końca planował zrobić, ale nagle jego gitara znalazła się w rękach fanów. Szarpanina w pierwszych rzędach, dźwięk zrywanych strun, nerwowa reakcja ochrony i technicznych. Całe to zamieszanie przerwał gościu, który jeszcze chwilę temu znajdował się niedaleko mnie i rozkręcał brutalny mosh-pit wraz z dwoma innymi, równie pijanymi jegomościami. Co ciekawe potrafią ją zastosować do każdej muzyki, nawet reggae. Wracając jednak sedna, nasz „Króla Pogo” uparł się, aby oddać gitarę osobiście wokaliście Gogoli. Miły gest, ale drogi Panie „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść”. Dorwanie się do mikrofonu i wygłaszanie pijackich mądrości do tłumu coraz bardziej zniecierpliwionych fanów było już bardzo słabe. Dobrze, że Eugene Hutz to nie Morrissey i starał się załagodzić napiętą sytuację, a nie strzelił focha i zakończył koncert. Wszystko skończyło się dobrze, intruz opuścił scenę w asyście ochrony a koncert trwał dalej. Bisy przerodziły się w drugą część koncertu ponieważ zespół zagrał 5-6 numerów. Było to między innymi solowe wykonanie przez Eugena ballady „Alcohol” czy porywające do ostatniego tańca „Sally”. Zespół przygotował dla polskich fanów nie lada niespodziankę. Kilka dni przed koncertem na oficjalnym profilu kapeli pojawiła się dobrze znana okładka naszej legendy bluesa – zespołu Breakout. Eugene podkreślił w tym wpisie, że wychował się m.in. na muzyce tworzonej przez Tadeusza Nalepę. Podczas polskich koncertów zespół wykonał cover Breakoutów „Ona Poszła Inna Drogą” śpiewany PO POLSKU! przez Eugena i Sergeya. Wyszło świetnie! Posłuchajcie sami i porównajcie z oryginałem
http://tnij.org/xmucueb 
Koncerty Gogol Bordello są tak niesamowitą dawką energii, że szalejąc pod sceną przez prawie dwie godziny nie odczuwałem żadnego zmęczenia, tylko wielką radość z uczestniczenia w tak świetnym show. Wielka międzynarodowa rodzina fanów Gogoli wychodziła z koncertu w pełni usatysfakcjonowana i szczęśliwa. Kto był ten wie, kto nie miał okazji zobaczyć tego zespołu na żywo – gorąco polecam. Dla mnie, osobiście było to świetne zakończenie bardzo udanego, pod względem koncertowym roku. Aż strach pomyśleć co przyniesie następny… oby same takie koncerty!

Oczywiście życzymy Michałowi samych tak udanych koncertów w przyszłym roku i liczymy na jego kolejne recenzje :)
Ja zapraszam Was na bloga już jutro gdzie spróbuję znów zabrać Was w jakieś muzycznie ciekawe miejsce. Pozdrawiam 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz